VV
Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Miasteczkowice
|
Wysłany: Czw 14:11, 28 Lut 2008 Temat postu: Naga Jolokia |
|
|
NAGA JOLOKIA
dziwaczna tragikomedia w trzech aktach
Bój się Władców, którzy w tajemnicy są między nami.
Jim Morrison
PERSONALIA
JOLOKIA dos Santos-Dupin - Pisarka. Trudno powiedzieć ile ma lat, choć wygląda raczej młodo niż staro. Uwodzicielska i piękna.
SYF - Osobnik nie młody, zielonkawy, jednoręki, bez owłosienia, w starym, białym podkoszulku (he looks like some kind of zombie!).
Syfica - Jego partnerka. Też zielonkawa, ale znacznie bardziej ludzka (z wyglądu). Wbrew wrodzonej syficzności zachowuje styl i elegancję. Nazywa się LUIZA G.
Pani P.TRZEWIAK - Starsza pani, w stroju gospodyni domowej, włosy w kok.
PROF. Diplodok STANISEWSKI - Znany metahistoryk. Bardzo podobny do Syfa z rysów twarzy i sylwetki, z tym że mniej zombiowaty, a bardziej wampiryczny. Blady, zgarbiony, pokrzywiony (w II akcie), twarz niesymetryczna. Ubrany w garnitur z krawatem. Początkowo pozbawiony całkiem zarostu (II akt), później (III) ma gęste bokobrody i mniej gęstą czuprynę (będzie o tym mowa didaskaliach).
INWARD Click and Sure - Młody poeta. Włosy długie, za uszy. Ubrany nonszalancko- czarna koszula zarzucona niedbale na ciało i spodnie obcisłe ze sztucznej skóry.
Hister 69 DE MASON - Taki kolo.
LOKAJ- We fraku. Na modłę francuską.
AKT II
SCENA II
/Komnata zamkowa, jedna z tych, które śnią się każdemu, ale tylko raz w ciągu życia i których większość śniących pamiętać nie może (są zbyt słabi, albo zbyt silni). Bardzo ciemno, na razie nic konkretnego nie widać, tylok różne rodzaje cieni. W kącie stoi coś pośredniego pomiędzy kotłem, a pochodnią, dużego rozmiaru (jeżeli piekło istnieje i nie jest całkowitą ciemnością, musi być oświetlane podobnymi urządzeniami). Z sufitu dynda zwieszony sznur z pętlą, gotowy na wisielca, pod nim wysoka pufa. Schodami na wprost widowni, schodzi Inward. Ta izba jest na wskroś samobójcza, a zaduch w niej iście wisielczy./
INWARD
Ale tu ciemno. Jak pod kilometrową warstwą fekaliów.
/Zapala zapałkę, która lekko oświetla mu twarz./
Gdzieś tu było to piekielne kotło-coś pochodniowe. Chyba w kącie.
/Idzie powoli, dochodzi do kotło-czegoś pochodniowego i gaśnie mu zapałka. Zapala drugą i od niej palenisko, które bucha dużym, niebieskawym płomieniem, rozświetlając komnatę kolorem matki głupich. Dopiero teraz Inward zauważa sznur i pufę./
O wszystkim pomyślała, zatruta jej żmijowatość, żmijostwo prawdziwe, jadostwo.
/Dochodzi do pufy./
Cóż... niech jej będzie!
/Wchodzi na pufę. Kręci głową w geście podziwu./
Wszystko przewidziała, kurwa.
/Widać, że jest zdenerwowany, ręce mu się lekko trzęsą, ale obejmuje nimi pętlę, unosi ją do góry, jak kapłan hostię./
Niech to będzie znak prawdziwego oblicza Jolokii dos Santos-Dupin, pisarki romansideł. Niech będzie jej imię przeklęte, po stokroć, po gugolkroć przeklęte!
/Zakłada pętlę na szyję i zaciska mocno. Deklamuje drżącym głosem./
Gdy się pochylam w złocie i diamentach
dostrzegam dół światła i głowa mi klęka
tak to ja jestem między poniżeniem
a siłą witalną wprost z natury głębi
rozprzestrzeniony rozpostarty
na proch starty
będę lewitował
masturbował
w uniesieniu
w zeświecczeniu
w zerowym i pierwszym widzeniu
w kloace w lace na szlace
głową do dołu lub głową do rowu
palcem do góry palcem wskazującym piekło
byle nie upiekło
znowu
/Światło nagle gaśnie. Znów nic nie widać, a na domiar złego, kurtyna zapada (teraz
już za chuj nic nie widać)./
AKT I
SCENA I
/Aby lepiej zrozumieć motywy Inwarda musimy się cofnąć do epoki kawiarnianej- jest jesień, rok wcześniej proklamowano republikę, a władzę przejął straszliwy Hister 69 de Mason, którego nie zdołał obalić spisek mrocznych bractw kapturowych./
/Herbaciarnia, stylizowana na wiedeńską z początku dziewiętnastego wieku. Stylowe obrazy, meble, pianino. Stonowane oświetlenie, dużo kwiatów (w tym "stadko" nie pasujących do reszty niebieskich róż), ogólnie mówiąc- bardzo przyjemne miejsce. Przy stoliku siedzą: Jolokia po jednej stronie, po drugiej syf i syfica. Pani Trzewiak krząta się, znaczy sprząta (zmiata kurz itp.) i obsługuje gości. Wchodzi i wychodzi co chwila, nawet się nie opłaca za każdym razem pisać w didaskaliach. Jolokia pije herbatę, z jej maleńkiej porcelanowej filiżanki mocno paruje, jak z aromatycznego kadzidełka./
LUIZA
Pamiętasz, Jolu, ten wieczór z profesorem, kiedy leżeliście na tarasie waszego palazzo? Kwiat wiśni lśnił w świetle księżyca, chyba tak samo jak twoja postać lśniła w wyobraźni jego krocza. Można tu rzucić cytatem z "Mesjasza" Schulza- "świat wówczas srebrzył się delikatnym odtrąceniem, jak porzucona łuska jednobarwnego węża snu".
SYF
/Skrzeczy./
Baaanaałł.
LUIZA
Tak, to brzmi teraz zbyt tkliwie. Ale co ja poradzę na to, że kwiat wiśni naprawdę lśnił w świetle księżyca w ten sposób.
P. TRZEWIAK
Ależ niech pani mówi dalej. To było śliczne co pani powiedziała.
JOLOKIA
Z tym, że nic a nic prawdziwe. Pomieszało ci się coś chyba, Luizo, syfico ty moja. Ja, jeśli dobrze pamiętam, nie mam wcale tarasu w palazzo, a już na pewno nie ma tam wiśni.
LUIZA
Bo kazałaś je wyciąć po śmierci profesora i włożyć je do trumny, ale jego rodzina się nie zgodziła. Hrabina Stanisewska miała chyba za złe synowi ten romans z tobą.
JOLOKIA
/Odkrywczo./
Aaa! Mówisz o profesorze Stanisewskim?
/Do pani T./
Poproszę jeszcze hawajską.
LUIZA
Biedaczek, taki mądry, a zginął tak głupio.
P. TRZEWIAK
/Przynosząc herbatę./
Proszę bardzo. Trzy minuty poczekać i będzie dobra.
JOLOKIA
Jako historyk był genialny. Wspominam go jednak tylko jako młodzieniaszka, syna kucharki, który przyjeżdżał do mnie pordzewiałym bicyklem. Ciemna czupryna tak bosko falowała na wietrze- to dopiero tkliwy widok, nie te twoje fantazje o wiśniach i tarasie, Luizo. Kto by wtedy pomyślał, że ten cherlawy dryblasik nie używający nigdy perfum i pachnący ziemią, zostanie w przyszłości największym historykiem w, nomen omen, historii. Raz tylko z nim gadałam o przeszłości, oczywiście gdy był jeszcze gołowąsem po podstawówce. Mówiliśmy o wielkich zbrodniarzach, spierając się o to, która płeć, na przestrzeni wieków, wymordowała więcej bliźnich, oczywiście uwzględniając tylko morderstwa z czystej żądzy krwi, a nie jakieś niżej motywowane. Jego gadanie było takie mdłe, jak opowieść archiwisty, nie to co "Szczegółowa historia świata". Od tamtej gadki nie widziałam go już nigdy, ale musiał się bardzo zmienić.
LUIZA
Czyżby? Więc kto ci zrobił to dziecko, które nosisz w łonie?
JOLOKIA
Myślisz, że to potomek Diplodoka Stanisewskiego? To by było coś. Idealny materiał na powieść obyczajową.
/Bierze notes, zapisuje pomysł./
Myślę, że jednak się mylisz, Luizo. To nie mógł być on.
LUIZA
Ta lśniąca (co mnie się to lśnienie uczepiło?) łysinka, zapadłe policzki, prawe oko górujące nad lewym, zakrzywiony nos, jakby dostosowany do tej dysproporcji oczu...
JOLOKIA
Faktycznie. Tak wyglądał. Ale w którym jestem miesiącu ciąży?
LUIZA
Nie pamiętam, będzie z pół roku. Syfie kochany, ty wiesz wszystko.
SYF
/Charczy./
Ósmy.
JOLOKIA
Ha! A profesor nie żyje od dwóch lat. Widzisz, syfico?
LUIZA
A niech panience będzie.
/Waha się./
Pani?
/Słychać strzały na ulicy./
Jakieś święto dzisiaj?
/Wchodzi Inward Click and Sure. Ściąga z głowy cylinder i zamaszystym ruchem rzuca go na jeden z wolnych stolików./
INWARD
/Lekceważąco do pani T./
Dwie herbatki, byle jakie.
P. TRZEWIAK
Chwileczkę.
/Wychodzi na zaplecze./
INWARD
/Do publiczności./
Widzicie. W takich warunkach kuje się stal słowa. Oczywiście nie sama, a tknięta zręczną dłonią poety, jego palcem smukłym, ale w żadnym wypadku nie delikatnym.
P. TRZEWIAK
/Wchodzi z herbatkami./
Gdzie postawić?
INWARD
Dać do ręki.
P. TRZEWIAK
Gorące.
LUIZA
Pytałam, czy dzisiaj jakieś święto.
JOLOKIA
Nie wiem.
INWARD
/Zwraca się w stronę Luziy./
Tak. Dzisiaj moje boże narodzenie, jako poety.
/Bierze od p. Trzewiak jedną filiżankę i rzuca nią o ścianę. Bierze drugą i stawia na jednym ze stolików (ale nie tym co kapelusz). Pani Trzewiak bez słowa odnosi tacę i staje gdzie stała. W tym czasie Jolokia chichra./
JOLOKIA
Hihi. A będą bombki i Mikołaje?
INWARD
/Z uniesieniem./
To chyba tylko w pani mdłych powieściach dla drobnomieszczaństwa, pani Dupin dos Santos.
LUIZA
Znasz tego człowieka, Jolu?
JOLOKIA
To Inward Click and Sure, poeta awangardowy, zresztą całkiem przystojny- jak widzisz. Inwardzie, może usiądziesz z nami?
INWARD
Osobiście bardzo cię lubię Jolokio, tylko twoje romantyczne wypociny napawają mnie obrzydzeniem.
/Bierze swoją filiżankę i przestawia ją na stolik Jolokii i jej kompanii. Dosiada się do nich./
Ci dwoje to twoi znajomi?
JOLOKIA
To syf i syfica.
/Tamci się kłaniają./
INWARD
Jacy brzydcy.
JOLOKIA
/Nadteatralnie./
Och, Inwardzie!
/Do syfa i syficy./
Inward jest zawsze taki szczery i brutalny. Nie znosi kompromisów. Zresztą słyszeliście jak wyraził się o moich powieściach. Szkoda, że nie wygłosił nic nowego, co nie?
INWARD
/Improwizacja./
coś nowego?
tylko z czego?
z gówna psiego?
to jest wiersz mój
wiersz wieczorny
oj zadziorny
Świata pies
i świata gówno
zjedz je równo
/Teatralnie powtarza./
Zjedz je równo!
JOLOKIA
/Zachwycona./
A widzicie? Ciekawy on. Tylko z ciekawymi poetami utrzymuję kontakty.
INWARD
Ale ja jestem jeden! Pogrobowiec poezji. Poezja umarła, a ja żyję.
LUIZA
Nie bądź pan taki pewny. Granica między istnieniem a niebytem jest bardzo cieniutka i łatwo na nią wpaść.
INWARD
/Do Jolokii./
Ale banał. To pewnie jakaś postać z twojej nowej powieści?
JOLOKIA
Luiza? Tak, a co? To powieść inna niż moje poprzednie- futurystyczna (tyle, że to taki futuryzm w starym stylu).
INWARD
Haha! "Futuryzm w starym stylu". A to dobre!
JOLOKIA
A skąd wiesz z jakiej powieści ty jesteś? Może z bzdurnej komedii? Może ze sztuki teatralnej? Haha, a to ostatnie by było dopiero dobre!
INWARD
Myślisz, że to, że jesteś prapotomkiem wielkiej (jak na jej epokę) pisarki pozwala ci kpić z prawdziwego artysty.
/Wstaje, uderza pięścią w stół/
Po stokroć wolę czytać te nudne "Szczegółowe historie świata" Stanisewskiego (niech mu ziemia lekką będzie i niech jego duch nie baczy, że na tę ziemię jego mogilną koty szczają, bo zaiste, wszystko to marność!)- on przynajmniej nie udawał, że ma myśl, tylko pisał jak leci. O, on powinien być wzorem dla takich miernot jak ty! Pracą nie zastąpi się talentu, ale można zrobić coś dobrego.
JOLOKIA
Dość! Wiemy oboje o co ci chodzi. Chcesz być moim kochankiem. Ci wszyscy artyści myślą tylko o jednym- o moim ciele.
/Syf charczy pożądliwie./
INWARD
Wydaje mi się, że już zostałem twoim kochankiem. Mówiłaś kiedyś, że to dziecko które nosisz w łonie to dziecko moje.
JOLOKIA
Co? A może. Może tak mówiłam, ale nie sądzę by było to prawdą. Może mówiłam o tym w sensie metaforycznym?
INWARD
Ty i metafory? Nie potrafisz używać innych, niż metafory miłości. Dlatego tak chętnie te głupie pisemka wydają twoje wstrętne teksty. Spójrz na mnie- skazanego na wieczne tułanie się po kawiarniach i zbieranie ochłapów po prawdziwych gażach autorskich. Jestem kręty jak te uliczki w mieście D. Tak sobie pomyślałem, że to dziecko mi się przyda. Jak już urodzisz daj mi je, bez względu na to, czy jestem ojcem, czy nie. Nowe życie mogłoby nadać sensu staremu.
JOLOKIA
Haha, młody starzec! Nie, Inwardzie. Ty jesteś młody poeta, dziecko zniszczyłoby cię kompletnie. Ci współcześni tzw. "wielcy" są tytanami tylko między sobą, ale gdy stają twarzą w twarz z nieartystą- choćby i bobasem, który robi kupkę i płacze, wtedy ich poezja traci całą moc.
INWARD
A niech i traci! Ja żartowałem wcześniej z tym całym napuszeniem. Mam świadomość ogromu talentu i to mnie po prostu przytłacza. Ja, w głębi duszy, to jestem zwykły parobczak, który marzy by go odciągnęli siłą od świata sztuki i zaprzęgli do zwyczajnego, nie-metafizycznego pługa.
JOLOKIA
Ale mojego dziecka dostać nie możesz- bo jest ono owocem miłości prawdziwej (nie wiem wprawdzie jeszcze do kogo, ale się dowiem). Pożarłbyś ów owoc zakazany i zatrułbyś się, dostałbyś mentalnej biegunki i mdłości. A zapachem i smakiem owocu nikt by się należycie nie nasycił.
INWARD
Po prostu ci szkoda. Twoja pazerność, ta sama która każe ci wydawać co miesiąc nowy tom estetycznego szamba dla garści papierków, każe ci też zatrzymać to dziecko, jako kolejną maskotkę typu sado-misio. Sama jesteś jak rozpieszczona małolata, co ma tysiąc zabawek, ale będzie się darła o każdą kolejną. Ty sobie takich dzieci zrobisz ile zechcesz i z kim chcesz, bo ciebie pragnie każdy mężczyzna od artystów do polityków i kramarzy. Ja zaś mogę mieć potomstwo tylko z tobą- tak już jest i nie
mam zamiaru tłumaczyć dlaczego. Nie chodzi mi o twoją genealogię, ani o niewątpliwą urodę, bo wiesz że gardzę historią i estetyką zarówno prozy, jak i ciał kobiecych, a jednak...
LUIZA
Dość! Wiemy wszyscy. Nie wiesz dlaczego, ale fujara staje.
JOLOKIA
/Śmiech./
Luizo! To było dopiero trafne sformułowanie! Iście syficzne!
/Do Inwarda./
Widzisz jak się buduje nieprzyzwoite wypowiedzi? Ucz się, zbuntowany poeto, ucz się od skrzywdzonej kobiety- one powinny być nauczycielkami dla takich jak wy.
INWARD
/Wściekły. Wstaje i wali pięścią w stół./
Targa mną odwieczny gniew
złoto-czarna jego krew!
LUIZA
Nonsens.
AKT II
SCENA I
/Komnata w mrocznym zamczysku, gdzieś w Transylwanii, choć przypomina to też ibsenowską Skandynawię. Pomieszczenie z dużą ilością wolnej przestrzeni. Grafitowa posadzka, zdobione zejście na dół przy prawej ścianie, cztery posągi w zbrojach rycerskich, dwa przodem, dwa tyłem, kandelabry i abstrakcyjne obrazy na ścianach (ale to jeszcze nic). Po lewo drzwi, przy nich przełącznik. W głębi sceny masywny i toporny stół, nakryty białym obrusem, a za nim purpurowa kotara skrywająca
dwumetrowej długości wnękę. Na stole przeróżne misy, czary, puchary i takie tam. Dwa okna gotyckie, za nimi widok na góry i las. Burza, co jakiś czas grzmi i błyska się, słychać uderzenia kropel deszczu o szyby. Przy stole oboje syfowie. Beztroski śpiew Jolokii (jakieś tam 'numa numa nej', czy cuś w tym stylu). Zaraz potem drzwi się otwierają jak stygmaty, wchodzi Jolokia (jest znacznie bardziej metafizyczna w tej scenie), a za nią jej lokaj niosący pojękującego Inwarda./
JOLOKIA
Rzuć go tutaj, śmieciu!
/Skinienie na posadzkę obok stołu. Lokaj rzuca tam Inwarda. Jolokia staje nad rzuconym i patrzy pogardliwie./
Inward jest taki zabawny.
LUIZA
Naprawdę był twoim kochankiem?
JOLOKIA
Oczywiście, że tak. Choć takim bez kontaktu fizycznego.
INWARD
/Półprzytomny./
Jak to? Zapomniałaś o naszych szaleństwach?
JOLOKIA
Kazałam mu raz iść do kąta, a on to zrobił, przy czym miał w gaciach kisiel. Chodzi mi o spodnie, których nawet na moment nie ośmielił się ściągnąć. Potraktował tę zabawę, jako wielką perwersję, jako swoisty szczyt wyuzdania. Od tej pory myśli, że jestem typem dominy.
INWARD
/Jęcząc./
Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
JOLOKIA
Oj nic takiego. Pani Trzewiak strzeliła do ciebie ślepakiem, a ty zemdlałeś ze strachu. Przywieźliśmy cię do mojego zamku w Transylwanii, żebyś trochę ochłonął. Biedaczka, cały czas myśli, że cię zamordowała.
INWARD
/Wstając z podłogi./
Dlaczego zamiast przyznać się do naszego, oczywistego stosunku, wymyślasz te niby zabawne historyjki, mające mnie skompromitować, zrobić ze mnie niewyrosłe dziecko?
JOLOKIA
Bo ty szerzysz defetyzm i nie wierzysz w szczęście, a takich negować trzeba w imię bezkresnej eudajmonii. Traktujesz ten świat jak jakieś bagno w którym wszyscy bezmyślnie toniemy. Uwierz mi, ja też bardzo cierpię istniejąc, zwłaszcza teraz, gdy jestem w ciąży i noszę jeszcze na karku przyszłe cierpienia naszego dziecka, których to ono, z racji na swój wiek i fazę prenatalną, nie jest jeszcze w stanie ponieść. Ja cierpię bardziej niż ty, ale i mam wobec istnienia wdzięczność, nie dla istnienia przybranego w formy, ale dla nagiego. Obowiązkiem moim względem jego, jest zwalczać typy takie jak ty. Bo piękno jest wieczne, nawet jeśli umierają wszystkie estetyki.
INWARD
Piękno bez sztuki? Chyba oderwane całkowicie od wymiarów rzeczywistych?
JOLOKIA
Iluzoryczne. Posłuchaj przykładu. Widziałam na plaży młodą parę- chłopak i dziewczyna. Uwierzyli, że są Adamem i Ewą, a jednocześnie byli w tym ostatnimi z ludzi. Potrafili się pięknie cieszyć, tańczyć i kochać, iść dokądś, bez względu, czy to biblijne Nowe Joraszalaim, czy tylko polskie Nowe Miasto. Po prostu wyzwolili się od schematów, a twoja twórczość, robi coś zupełnie przeciwnego.
LUIZA
Mimo, że pod względem formalnym, czasem jest rzeczywiście wyzwolona (w sposób, w jaki analfabeta jest wyzwolony od dyktatu języka).
INWARD
Też widziałem tych ludzi. Żałosne. Połudzą się tą iluzją dzień, dwa, a potem poczują ból zębów i kiłę w dupach. To takie samo oszustwo jak twoje powiastki miłosne. Podróbka prawdy, nie wiem jak podrabiana, będzie gówno-prawdą.
/Siada do stołu, zagląda do naczyń, szukając jedzenia./
Nakarmcie poetę.
LUIZA
Nie ty mówiłeś, że artysta musi być głodnym?
INWARD
/Zaskoczony./
Skąd wiesz? Rzeczywiście to mówiłem kiedyś. Oczywiście chodziło o głód metafizyczny.
LUIZA
Cały czas o taki nam chodzi.
JOLOKIA
Więc nie będzie posiłku.
/Prześmiewczo./
Metafizycznego (jakby nie można było raz zjeść normalnie).
INWARD
/Do Jolokii./
Cieszy mnie co innego. Wspomniałaś, że dziecko w twoim łonie należy do nas. A więc przyznajesz wreszcie moje ojcostwo?
JOLOKIA
I tak i nie. Mogę ci je oddać nawet na własność, ale biologicznie należy do kogoś innego.
INWARD
Kogo?
/Uderzenie pioruna./
JOLOKIA
/Dochodzi do kotary w głębi sceny, chwyta ją./
Na pewno chcesz wiedzieć?
/Inward nie reaguje, manifestacyjnie patrzy w naczynia./
JOLOKIA
Jak chcesz.
/Odsłania kotarę, za którą widać katafalk, ze zdobioną, bukową trumną./
W moim zamku nic nie stoi na przeszkodzie, by zmarli wracali między żywych, jeżeli mają jakąś rolę do odegrania wśród nich. Tu historia, jako nauka, nabiera jedynego sensu.
INWARD
Chrzenisz od rzeczy.
JOLOKIA
Więc spójrz!
/Inward mimowolnie spogląda w stronę jej i trumny. Jolokia odkrywa wieko. Piorun./
LUIZA
Zapach archiwum, czuję zapach archiwum.
JOLOKIA
Zmieszany z wonią wiśniową. Pomóż mi.
/Luiza dochodzi do Jolokii i wspólnie wyciągają z niej Diplodoka Stanisewskiego za barki. Ten, strasznie pokrzywiony i wyłysiały, wyciągnięty z trumny, staje na nogi, przy pomocy obu pań. Ręce ma cały czas skrzyżowane na piersi, przyciska nimi do ciała olbrzymią księgę. Gdzie tylko się da, ma powtykane gałązki kwitnącej wiśni, z których się otrząsa, większość z nich spada na podłogę. Inward jest wyraźnie zaskoczony. Piorun./
PROF. STANISEWSKI
A więc tak, tyle lat. Nie zaczyna się od "a więc", ale musiałem.
JOLOKIA
/Podchodzi do, siedzącego wciąż, Inwarda./
Profesor zw. dr hab. Diplodok Stanisewski, chamie. Metahistoryk, twórca "Szczegółowej historii świata" i, co oczywiste, mój kochanek.
PROF. STANISEWSKI
Moja historia jest kompletna- mam przy sobie ostatni tom, który właśnie wydałem.
/Z hukiem rzuca księgę na stół (zrzucając i zbijając kilka porcelanowych naczyń wyższej jakości artystycznej), przy którym siedzi poeta. Dochodzi do Syfa, kładzie ręce na jego ramionach i spogląda mu w twarz, bacznie analizując każdą rysę, przy czym sprawia też wrażenie, jakby przeglądał się w lustrze./
Znam dokładnie tę twarz, opisywałem ją w kilku tomach, a jednak zawsze mnie przeraża.
INWARD
Stary, głupi pajac.
PROF. STANISEWSKI
/Ignorując Inwarda./
Syfie, ja powstałem na wzór i podobieństwo twoje. Teraz, to zrozumiałem.
/Syf jęcząc, kiwa potakująco głową. W tym momencie piorun, głośny grzmot i silny błysk./
Niech to!
/Puszcza syfa i powoli dochodzi do przełącznika przy drzwiach./
Nie bawmy się w Ibseny.
/Przełącznikiem wyłącza burzę, odtąd za oknem ładna pogoda./
Od razu lepiej. Można skupić myśli i przechodzić ad rem.
JOLOKIA
Do rzeczy- nie wiem, profesorze, czy dziecko biologicznie jest pańskie, zresztą nie ma to znaczenia, bo zdecydowałam się już, oddać je pod opiekę panu Inwardowi Click and Sure, mimo że ów nie nadaje się obiektywnie na ojca. Wybieram jednak jego szaleństwo i piekielny geniusz, a nie pański perfekcjonizm. Z dwojga złego wolę, by mój syn, lub córka, został, lub została szaleńcem (najwyżej się takiego uśpi), niż nieszczęśliwym dzieckiem tyrana, który będzie chciał zrobić zeń historyka, mimo iż całą historię sam wyczerpał był.
PROF. STANISEWSKI
/Śmiejąc się tragicznie./
Nie będę taki.
/Przerażająco poważnie, doskakując do Jolokii./
Nie będę!
/Wyciąga rękę, dotyka jej brzucha, ona lekko uderza go po tej ręce, jakby oganiała się od owada. Profesor zabiera rękę urażony./
Nasze dziecko zostanie astronautą. Moja matka-nieboszczka zawsze marzyła, bym to ja latał w inne galaktyki.
JOLOKIA
/Sarkastycznie./
Dziwne marzenie, jak na zakonnicę.
PROF. STANISEWSKI
Była dziwna, to fakt, choć nie tak jak ja. To dziecko też będzie. To u nas uwarunkowane genetycznie. Kocham dziwność, taką wysublimowaną, bez monstrualności. Z tej dzieciny nie zrezygnuję, choćbym miał w jej imię przekląć siebie i całą przeszłość.
INWARD
A bierz pan sobie to bachorstwo!
/Wstaje od stołu./
Jeżeli, Jolokio, przekażesz dziecko mnie, to pierwsze co zrobię, to sprzedam je, za symboliczną opłatą, panu profesorowi. Zresztą, co ja mówię, mnie już wtedy nie będzie, gdy ono się narodzi.
LUIZA
A temu co znowu?
INWARD
Poczułem nagle w sobie coś- jakąś rezygnację wyrażającą się w formie, nie myśli (jak dotąd wszystkie me bóle), a w formie uczucia.
JOLOKIA
Uczucia? Czy nie mówiłeś, że te się skończyły?
INWARD
Jestem ich epigonem. Nie wiem nawet jak je określać, jak zakwalifikować. Muszę się zabić.
JOLOKIA
Ach! Więc o to chodzi!
/Do prof. Stanisewskiego./
Czasem musi mieć myśli samobójcze, żeby udowodnić światu, temu współczesnemu-znienawidzonemu, jak tragicznym jest bohaterem.
INWARD
Głupia! Przecież mówię, że to uczucie, a nie myśli!
PROF. STANISEWSKI
Przeleżałem w tym przeklętym sarkofagu dość długo. Nie gadajcie tak o onej śmierci, bo na samą myśl, robi mi się niedobrze. Jak pan ma się zabijać, to niech się zabija, byle dyskretnie i po cichu. Zjadłbym coś, Jolokio. Masz śledzika?
JOLOKIA
/Do Lokaja./
Śledzik, idioto!
LOKAJ
Tak jest, najjaśniejsza pani.
/Kłania się i wychodzi. Inward schodzi na dół, zejściem po prawo./
PROF. STANISEWSKI
Zabije się?
JOLOKIA
Kto wie? Zobaczymy. Było już tak parę razy. Inward jest, wbrew pozorom, bardzo rozsądny, jak na poetę oczywiście. Wiem, że postąpi słusznie.
LUIZA
Albo i nie słusznie.
JOLOKIA
Albo nie postąpi. To nie pan, profesorze, z nim nigdy nie wiadomo.
PROF. STANISEWSKI
Niechże cię pocałuję, Jolokio.
/Chce ją objąć, ona go odpycha./
JOLOKIA
Świnia! Poczęstuj mnie lepiej cygarem.
PROF. STANISEWSKI
Oczywiście.
/Częstuję ją cygarem. Wchodzi Lokaj, z wielką tacą, nakrytą białą chustą./
JOLOKIA
Postaw na stole.
/Lokaj kładzie tacę na stole, kłania się i staje gdzieś na uboczu. Jolokia podchodzi do stołu, łapie za chustę nakrywającą tacę./
Głodny?
PROF. STANISEWSKI
Naturalnie. Po tylu latach pisania.
/Podchodzi do stołu i siada, widząc, że Jolokia nie zamierza odkryć tacy, sam wyciąga ku niej rękę, jednak zostaje skarcony, jak poprzednio, gdy chciał dotknąć jej./
JOLOKIA
Zostaw! Ręce myłeś?
PROF. STANISEWSKI
Czyste mam.
JOLOKIA
Modlitwa.
LUIZA
Jolu, nie baw się nim tak. To starszy człowiek.
JOLOKIA
No dobra.
/Ściąga chustę, okazuje się, że zamiast śledzika leży na tacy ludzka czaszka./
PROF. STANISEWSKI
A to co?!
LOKAJ
podano do stołu, proszę pana.
JOLOKIA
/Rzuca się lokajowi na szyję./
Genialny pomysł! W nagrodę dziś jeszcze pójdziesz ze mną do łóżka. To było naprawdę świetne.
/Wchodzi Hister 69 de Mason./
69 DE MASON
To mój pomysł. Podmieniłem tace.
JOLOKIA
Ach, wiedziałam.
PROF. STANISEWSKI
Na Boga, Hister 69 de Mason! Powitać, powitać.
/Wstaje, wita się z gościem mocnym uściskiem dłoni./
JOLOKIA
On nie umył rąk, Histerze.
/Profesor robi się czerwony ze wstydu./
A mówiłam- umyj raczki, Diplodoczku.
69 DE MASON
Nie szkodzi. Przyjechałem sprawdzić co się tu dzieje. Trąbią o was wszystkie dzienniki w kraju, jak i zagranicą, wszyscy czują, że wydarzy się coś nietypowego i niedorzecznego zarazem. Narodziny nowej epoki są już ponoć niemożliwe, ale i tak to ma być doniosłe i wiekopomne. Być może to ostatnie takie wydarzenie w historii, pan profesorze, powinien o tym wiedzieć.
JOLOKIA
Ależ skądże! Po co wierzyć w te wszystkie bzdury co w prasie wypisują?! Dziennikarze zrobili ze mnie już kochankę papieża, albo przywódczynię rewolucji prostytutek. To wszystko brednie!
PROF. STANISEWSKI
Pan nie przypadkowo wyskoczył z tą czaszką. Przyniósł pan nam śmierć, tylko nie wiadomo kto umrze (znaczy ja wiem, ale nie powiem). Ale żeby robić z tego wielkie, dziejowe wydarzenie? Już nie te czasy, drodzy państwo.
69 DE MASON
Tak, śmierć jest w tym przypadku koniecznością, z tym, że nie wszyscy z nas jej mogą dostąpić.
JOLOKIA
Tylko śmiertelni, a więc tylko ci z nas, którzy istnieją naprawdę.
PROF. STANISEWSKI
Nie wiem. Czuję się jakbym istniał, ale jednocześnie to nie ja miałbym zginąć.
JOLOKIA
/Puka się w głowę, w geście odkrycia czegoś, co powinno być oczywiste./
Inward! Przecież on właśnie poszedł się powiesić! Ale z nas głąby, że na to od razu nie wpadliśmy!
69 DE MASON
Ja jednak mam poważne wątpliwości, co do jego prawdziwości. Tu umrze jeszcze ktoś, może ja, może pani. Tego ostatniego nie chciałbym i pragnę jednocześnie.
PROF. STANISEWSK
Pal sześć czaszkę!
/Zrzuca ze stołu czaszkę./
Chodźmy wszyscy na tego, obiecanego, śledzika. Zjemy na dworze, będzie tak mrocznie i romantycznie.
/Wychodzą kolejno: Jolokia, 69 de Mason, Stanisewski, Lokaj./
LUIZA
Głupi ten Diplodok. To była jego czaszka, własną czaszkę zrzucił ze stołu.
SYF
Eeeee... tam.
AKT I
SCENA II
/Znów ta przeklęta herbaciarnia! Inward siedzi teraz w kącie, na osobnym stoliku. W zasadzie to leży głową na blacie, chowa twarz w rękawy koszuli. Wokół niego kilka filiżanek, część z herbatą, część po herbacie. Reszta tak jak poprzednio./
LUIZA
A pamiętasz, Jolu, tego francuskiego barona, którego uwiodłaś na stacji benzynowej? Zapach benzyny był wtedy inny niż dziś- bardziej podobny do róży, niż do benzyny współczesnej. Baron miał w tej cieczy cały rękaw, przez co pachniał niemiłosiernie szorstko.
JOLOKIA
Trzeba było powiedzieć, a rozkochałabym go w tobie. Myślałam, że budzi w tobie taką niechęć i odrazę jak we mnie. Stary nudziarz!
LUIZA
Nic by to nie dało. Już wtedy byłam syficą. Nawet ty nie dałabyś rady rozkochać we mnie faceta.
/Przytula się do Syfa./
Jestem skazana tylko na to monstrum, które, mimo że jesteśmy razem już dwadzieścia lat, wciąż mnie przeraża.
/Syf charczy. Nagle dewaluują się wszystkie używane dotąd w sztuce pojęcia./
JOLOKIA
Nie doceniasz mnie. A może tak... rozkocham w tobie jego?
/Skinienie w stronę Inwarda./
Udowodnię ci, że i to jest możliwe.
LUIZA
Nie chcę. Ten młody człowiek jest tak nieprzyzwoity. Rozumiem, że artystom wybacza się więcej, zwłaszcza tym niedocenionym i niespełnionym, ale ten jest jak parch. Wolę już mojego, starego Syfa!
JOLOKIA
/Śmieje się. Mówiąc, co jakiś czas spogląda w stronę nie reagującego Inwarda i widać, że sprawia jej to radochę./
Skądże znowu! Inward to dziecko. Takie samo jak to, które noszę w łonie. Można mu zarzucić pewien brak manier, ale to istotka tak niewinna i bezbronna, że godna litości. Naśladuje wielkich poetów, ale sama widzisz, ile trudu i bólu mu sprawia to udawanie.
INWARD
/Nie podnosząc głowy, głośno i niewyraźnie mówi. Następnie słychać na zewnątrz, że przyjeżdża samochód i ktoś otwiera w nim drzwi./
Ja wszystko słyszę, suko!
JOLOKIA
"Ja wszystko słyszę, suko!". Hihi. Jaki on pocieszny. Wiesz dlaczego przychodzi do herbaciarni? Bo chce przeżywać pijackie orgie jak dekadenci, ale już po jednym piwku dostaje zawrotów głowy (wyjątkowo słabej). Dlatego spożywa tak dużo herbaty i
udaje, że się nią upija. Nie wie, że to można także przedawkować.
/Wchodzi lokaj./
LOKAJ
Najczcigodniejsza Pani zechce wybaczyć.
JOLOKIA
Oj nie teraz, nie widzisz, że naśmiewam się z poety.
LOKAJ
/Zmieszany, rzuca kątem oka na Inwarda./
Przenajświętsza. Kiedy to ważne. Ważne i przenajświętsze.
JOLOKIA
Co jest? Nie chcę jeszcze jechać.
LOKAJ
Diplodok Stanisewski posyła Najczcigodniejszej Pani najczcigodniejsze kwiaty. Przynieść?
JOLOKIA
Oczywiście, że przynieść! Na co czekasz?!
/Lokaj wybiega./
A więc żyje. Myślę, że to dobrze.
LUIZA
To dopiero niespodzianka!
LOKAJ
/Wchodzi z wielką wiązanką niebieskich róż i podaje Jolokii, kłaniając się./
Czcigodne, dla czcigodnej, czcigodnie przynoszę.
JOLOKIA
Powiedz ty mi, psie. Czy to zatem prawda, że pan Stanisewski żyje?
LOKAJ
Pewnie, że prawda! Święta prawda, wielmożna prawda, czcigodna prawda! Najjaśniejszy pan profesor pisze właśnie kolejny tom "Szczegółowej historii świata", poświęcony historii chaty pewnego chińskiego rolnika Zdzi-Cho, która to chata spaliła się za dynastii Quing.
JOLOKIA
Wspaniale! Dobre wieści przynosisz. A teraz precz! Nie mogę patrzeć na ciebie!
/Lokaj wybiega./
INWARD
/Podnosząc głowę./
No wspaniale! Wydać książkę o ryżowym szałasie! Wypycha się umysły takimi bzdetami i potem nie ma w nich miejsca na prawdę, ani na nieprawdę!
/Nikt nie zwraca nań uwagi./
LUIZA
Powiedz mi, Jolokio.. Ten twój lokaj i szofer...
JOLOKIA
Tak, to on. Baron ze stacji, którego możesz mieć.
LUIZA
/Śmiejąc się./
"Czcigodna", "Święte", "Wielmożne". Haha. Jakbym słuchała kurtuazyjnych formuł Stanisewskiego. Tylko, że profesor używa ich nie jako błazeństw, a z wyczuciem taktu i z ideologiczną wiernością tradycji. I pomyśleć, że to syn wiejskiej gospodyni! A co do twojego lokaja, to zatrzymaj go sobie. Jako baron mnie podniecał, jako sługus niekoniecznie.
INWARD
/Wstaje, podchodzi do nich./
I co!? Domek Kup-se nad rzeką Zrób-se i rolnik Ping-pong? Dlaczego mnie- artysty nie wielbicie, tylko jakiegoś księgowego? Albo o kretynie lokaju mówicie? Poetę macie, kobiety, o ile w was feminizm kobiet nie zgładził!
/Zżyma się./
Po tym rozpapraniu człowiek wrażliwy przestaje się dziwić tym wszystkim walającym się po resztkach mózgoczaszek katastrofizmom, a zaczyna ich pragnąć. Zagłada gatunku wydaje się dla niego jedynym rozsądnym wyjściem. Tacy jak wy, powyłamywali wskazówki w zegarach biologicznych, przecząc podstawowej zasadzie trwania przy egzystencji.
LUIZA
O czym on bredzi, Jolu?
JOLOKIA
Cuchnie mi to jakimś niezdrowym nadęciem i oryginalnością na siłę. Życie jest jak sztuka- najlepiej sprawdzają się banały, takie jak ten, że człowiek wrażliwy w czasach dzisiejszych jest po prostu mazgajem.
INWARD
Nie ma nic cenniejszego niż oryginalność na siłę i trzeba dla niej rezygnować z wygód, mądrości i treści. Niech tam zdycha sztuka, to samo jest i w życiu. Ale co do tego Diplodoka...
/Pani Trzewiak nieoczekiwanie wyciąga ukryty w spódnicy rewolwer i strzela do Inwarda. Ten momentalnie blednie i sztywnieje, po czym pada na wznak./
P. TRZEWIAK
O matko! Zabiłam poetę. W dodatku wcale nie odczuwam w tym przeżycia emocjonalnego. Ot tak, strzeliłam sobie i zabiłam.
JOLKIA
Nic nie szkodzi, proszę pani. I tak miałyśmy zaraz jechać.
P. TRZEWIAK
Wy pewnie myślicie, że to dlatego, że on taki wulgarny, głośny, bez ogłady.., ale ja nic z tych rzeczy. Ja przyzwyczajona do tego, mnie to nic a nic nie ruszało, ja nie kumam co on mówił. Po prostu nagle wyobraziłam sobie świat bez tego mojego strzału, tak cały globalnie, i przeraziłam się tej wizji tak bardzo, że musiałam jej natychmiast zapobiec.
LUIZA
Tak się zdarza. Pewnych zachowań własnych nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, ale jest w nich niekwestionowana konieczność- strzał pani musiał widocznie zaistnieć i dosięgnąć Inwarda Click and Sure. Ktoś tylko będzie musiał te zwłoki bezzwłocznie posprzątać.
P. TRZEWIAK
/Szuka szczotki do zamiatania./
Oczywiście, przepraszam. W tym była konieczność. Teraz już wiem, czym jest determinizm praktyczny.
JOLOKIA
Niech się pani nie trudzi, mój służący posprząta. To ja ściągnęłam tu tego poetę, więc czuję się współodpowiedzialna. Zaraz potem wyjeżdżamy do mojego zamku w Transylwanii, więc będzie pani mogła sobie odpocząć. Pyszna herbatka, muszę przyznać, lepsza niż na dworze japońskim.
AKT III
SCENA I (i jedyna)
/To samo miejsce, co w scenie II aktu II (tej na samym początku). Ciemno. Słychać teraz tupanie na schodach. Po tym tupaniu schodzi bezgłośnie lokaj, oświetlając sobie drogę latarką. Widać, że osobami schodzącymi i tupiącymi przed nim są Jolokia i Diplodok Stanisewski (gęste bokobrody i mniej gęsta czupryna)./
JOLOKIA
Proszę włączyć oświetlenie. Zbyt małe ilości światła, mogą powodować stany depresyjne i niezdrową odmianę melancholii, a tego nam nie potrzeba... tej nocy.
LOKAJ
Tak, ależ oczywiście, jej najostrzejsza pani.
/Podchodzi z latarką do kotło-czegoś i ostrożnie to zapala zapalniczką. Światło rozświetla komnatę, widać teraz, że pufa jest przewrócona, a Inward wisi na sznurze, za nogę (pętla zaciśnięta na kostce). Po jego lewej stronie Syf, po prawej Syfica, jak dwa łotry przy Chrystusie (ale stoją, nie wiszą)./
INWARD
Arrgh. Po co tu przylazłaś!? Nawet teraz musisz mnie dręczyć!
PROF. STANISEWSKI
/Dochodzi do niego, trzymając ręce złożone z tyłu, przesadnie wyprostowany, a momentami zgięty do tyłu./
I cóż, młody człowieku? Nie dobrze jest przerosnąć własny talent? Samobójstwo to nie pluszowy miś, ani kwiaty.
INWARD
Precz!
JOLOKIA
Słuchaj co mówi starszy człowiek, który coś w życiu osiągnął.
INWARD
Nic nie osiągnął! Zdejmijcie mnie, bo nie wytrzymam.
PROF. STANISEWSKI
Planowałem napisać jeszcze jeden tom "Szczegółowej historii świata" poświęcony pańskiej poezji.
/Wyciąga elegancki scyzoryk./
Ale widzę, że wystarczy mi dodać suplement do tomu MCMLXXII o upadku poezji współczesnej.
/Przecina scyzorykiem sznur, przesuwając nogą pufę, tak że Inward spada na nią./
Zawiodłem się na panu, jako historyk oczywiście. Jako człowiek mam stosunek zgoła obojętny.
INWARD
Nie daruję ci podsunięcia tej pufy. Powinienem był spaść na podłogę i chociaż rozbić sobie twarz, chociaż nos! Teraz nie mam na to siły!
/Wstaje obolały, otrzepuje się z prochu, choć nie ma go zbyt wiele./
JOLOKIA
/Ironicznie./
Byłeś tak piękny, Inwardzie, dyndając na sznurze. Aż miałam przez moment ochotę się w tobie zakochać.
INWARD
Ty nie jesteś w stanie kochać, choć oczywiście nie to jest w tobie najwstrętniejsze.
JOLOKIA
Nie znasz mnie i nie możesz poznać. Tak bardzo zapragnąłeś, bym była kimś w rodzaju Cossey Fanni Tutti rozcinającej publicznie własną pochwę, że dałeś się uwieść chorobom fantazji. Inni mężczyźni stawiają mniejsze wymagania- pragną tylko zobaczyć mnie bez spódniczki, ale i oni nie spełnią się nigdy. Jestem nieosiągalna dla samców.
INWARD
Nie. Jesteś zwykła suka, wyzuta z ducha.
PROF. STANISEWSKI
O nie! Tego słuchać bezczynnie nie mogę. Bez względu na schyłkowość danej epoki, mnie (człowiekowi starej daty, wychowanemu przez matkę- guwernantkę dworską), nie godzi się słuchać takich plugastw wobec damy.
INWARD
Odezwał się "starszy człowiek, który coś w życiu osiągnął". Haha. Tylko ciekawe na co mu były te wszystkie księgi.
PROF. STANISEWSKI
Wiedza o przeszłości, której wy nie doceniacie, pozwala przewidzieć przyszłość. Zbadawszy osobno historię każdego kamienia na Ziemi, każdego krzaczka i kwiatu, mam pewność co do rzeczy, o jakich wy możecie co najwyżej spekulować.
INWARD
Tak? I co dalej? Co teraz będziesz robić, jak już całą przyszłość poznałeś?
PROF. STANISEWSKI
Jeszcze nie całość, dopiero całość jednej z planet. Biorę się od jutra, za nowe, znacznie potężniejsze dzieło- "Szczegółową historię wszechświata". Zbadam każdy pyłek gwiezdny i stworzę syntezę miliardów lat, w tym także lat świetlnych. Nie filozofia, nie fizyka, czy matematyka, a historia jest kluczem do zrozumienia wszechrzeczy.
/Syf sapie, odpada mu lewa ręka./
INWARD
Robisz to tylko dla siebie i niezaspokojonych kompleksów.
PROF. STANISEWSKI
Dla siebie. Najrzetelniejszym sposobem na wyrażenie siebie w pełni, jest wyrażenie wszechświata, który cię zawiera.
JOLOKIA
To fascynujące!
INWARD
To jałowe.
/Do Diplodoka./
Nie wiesz, co będzie po tym, jak już odkryjesz całą wszechrzecz, ale ja wiem. Bez żadnych tomów i rozdziałów, zdając się na intuicję. Wiesz co będzie?
PROF. STANISEWSKI
Co?
INWARD
Kupsko. Szczezniesz i zjedzą cię robale- to jest to, co nazywasz doniośle 'przyszłością'!
PROF. STANISEWSKI
Historia zostanie.
INWARD
Ale nie będzie już ludzi, którzy chcieliby ją czytać. Twoja myśl o zgłębianiu zgnije i brzydko zapachnie. Patrz.
/Dochodzi do Syfa, zdziera z niego podkoszulek. Syf dosłownie rozpada się na kawałki./
JOLOKIA
Ależ to obrzydliwe! Nie patrz Luizo!
LUIZA
Nic mnie to nie rusza.
PROF. STANISEWSKI
Przykro mi, że to się tak skończyło, ale przewidziałem wszystko kilka prac temu.
JOLOKIA
Ja też się tak rozpadnę, jak mnie rozbiorą?
LUIZA
Nie Jolu. Ty będziesz iluminować czystą postacią twojego kobiecego ducha.
INWARD
A to dopiero bzdura! Rozbierzemy ją, panie nadhistoryk?
JOLOKIA
Chyba musielibyście mnie wcześniej zabić. A wiem, że na to jesteście zbyt słabi.
PROF. STANISEWSKI
Pani nas prowokuje. To może istotnie zajść za daleko, niczym rozważania świra.
LUIZA
/Zachodzi nieoczekiwanie Jolokię od tyłu, i łapie ją, unieruchamiając silnym uściskiem i uniemożliwiając obronę./
Pozwoliłaś zabić jedyną osobę jaką miałam, ja pozwolę ogołocić cię z ciała, które jest dla ciebie tym samym, co syf był dla mnie. Bierzcie, chłopcy!
JOLOKIA
/Zlękniona./
Co ty? Luizo? Ty syfico wstrętna!
LUIZA
Niech widzą cię nago, niech się upoją.
PROF. STANISEWSKI
/Odwraca się manifestacyjnie w przeciwną stronę, nie patrzy na Jolokię./
Tyle razy już ją widziałem. Pozowała mi nago do najważniejszych tomów mojej pracy.
INWARD
/Do Jolokii, z wyrzutem./
To prawda? Rozbierałaś się przy nim?
JOLOKIA
Nie tylko rozbierałam, ale i oddałam mu się.
LUIZA
To było ostre dymanie! Haha!
/Profesor zasłania uszy, nie chcąc o tym słyszeć./
INWARD
Nie!
/Doskakuje do Jolokii, zamacha się na nią, chcąc uderzyć w pysk, ale nie jest w stanie tego zrobić. Rozpiera go bezsilna złość i dzikość serca ./
LUIZA
Na co czekasz, Inwardzie Click and Sure, poeto awangardowy? Rozbierz ją, zobacz jak wygląda nago.
INWARD
rozpiera mnie bezsilna złość
rozrywa mięsień kruszy kość
piekło. to będzie piekło.
LUIZA
/Szorstko./
Głupiś! Jeśli jej nie zgwałcisz, ona zgwałci ciebie, jak tamtego
/Skinienie na profesora. Słychać ostrożne tupanie po schodach (ledwo co to słychać)./
starego błazna swojego czasu.
/Jolokia próbuje dalej udawać przerażenie, ale nie wytrzymuje i zaczyna chichotać./
Bierz, Inwardzie- to twoja chwila, jedyna taka w całej rozciągłości nieskończoności czasu.
/Schodami wchodzi pani Trzewiak, w jednej ręce ma włączoną, małą latarkę, w drugiej wymierzony w Inwarda pistolet./
P. TRZEWIAK
Stać, bo strzelam! Zabiję, teraz już naprawdę, zabiję go.
INWARD
Mnie? Ja jestem martwy, proszę pani.
/Słysząc nieprzyzwoity śmiech Luziy, pani Trzewiak w końcu strzela w nią. Ta puszcza Jolokię (Jolokia się odsuwa niezraniona fizycznie). Syfica sztywnieje, z ust cieknie jej gęsta, zielonkawa maź. Pani Trzewiak przerażona wyrzuca latarkę i rewolwer, pada na ziemię i zaczyna płakać (wyć). Światło z jej latarki zostaje rzucone na nieoświetlony dotąd fragment ściany, na którym widać teraz wypisany krwią napis- "Inuardus obiit. Hic natus est Diplodocus"./
LUIZA
Nie rozumiem. Przecież tak dobrze odgrywałam tę rolę. Dlaczego Jolu, pozbywasz się mnie w takim momencie?
JOLOKIA
/Dochodzi do niej, własną ręką ściera jej z podbródka wyciekającą z ust maź./
To nie tak, Luizo. Tego jednego akurat nie przewidziałam. Dziękuję za wszystko. Ostatnią scenę odegrałaś nieźle.
/Luzia pada na posadzkę i zdycha. Jolokia klęka przy niej, wyjmuje z głębi jej ciała (ze środka!) dwa rewolwery kowboyskie (mexykańskie przez "x"!!!). W tym czasie zdumiony profesor przygląda się napisowi na ścianie./
PROF. STANISEWSKI
Niemożliwe! Nigdy wcześniej nie widziałem tego napisu, ani nie pisałem o nim w moich pracach. Będę musiał sporządzić erratę do któregoś z tomów, w której go opiszę.
JOLOKIA
/Klęcząc przy rozkładających się w przyśpieszonym tempie zwłokach Luizy, wybucha śmiechem./
Aleś ty głupi! Jak ja mogłam cię kochać! Naprawdę nic nie rozumiesz?
P. TRZEWIAK
/Lamentuje./
Co ja zrobiłam? Zabiłam nie tę osobę, co trzeba!
INWARD
/Podchodzi do niej, nachyla się./
Więc to jednak prawda, że mnie przeznaczenie pisało tę kulę. Jolokia o niczym nie wiedziała, samo tak wyszło, właściwie nie wiadomo dlaczego.
P. TRZEWIAK
Zepsułam więc cały plan. A pani Dupin tak się namęczyła, żeby go ułożyć.
JOLOKIA
/Wstając, też podchodzi do Trzewiakowej./
Ależ to drobiazg. Wprawdzie program legł w gruzach, ale za to rzucenie latarki, stworzyło zupełnie nową i równie pociągającą sytuację. Szkoda, że ci głupcy tego nie rozumieją.
/Do Lokaja./
Co sterczysz, bałwani łbie? Wezwij tu natychmiast pana 69 de Mason.
LOKAJ
/Kłaniając się pośpiesznie, pośpiesznie wybiega po schodach./
Jaśnie pani, jaśnie pani, jaśnie!
PROF. STANISEWSKI
Tego nie można tak zostawić. Mówię o napisie. On jest pisany krwią?
JOLOKIA
Tak, krwią twoją.
PROF. STANISEWSKI
Moją?
JOLOKIA
Tak.
PROF. STANISEWSKI
A nie jego?
/Skinienie na Inwarda./
JOLOKIA
Jego też. Waszą wspólną krwią. Krwią z rozciętej żyły. W tę noc, kiedy miałam was obu.
INWARD
Niemożliwe.
JOLOKIA
A jednak.
/Wchodzi lokaj, prowadząc 69 de Masona./
LOKAJ
Jaśnie, jaśnie, najjaśniej.
69 DE MASON
O co chodzi? I dlaczego syfica już nie żyje? Miała zginąć pod koniec.
JOLOKIA
Zapomnij. Zapomnij o księgach przeznaczenia pisanych przez profesora w formie prac historycznych. Niby wszystko obliczył, ale zapomniał o najważniejszym- zapomniał zbadać siebie poprzez własny napis na ścianie, który jakoś dziwnie przeoczył.
PROF. STANISEWSKI
Teraz wszystko na nic, cała metahistoria...
69 DE MASON
Spokojnie, zaraz coś wymyślimy. Skąd masz te pistolety?
JOLOKIA
Były w ciele Luziy. Miała taką wielką dziurę w brzuchu, tam je znalazłam.
69 DE MASON
Doskonale. Daj więc je panom i niech się pojedynkują.
/Jolokia daje pistolety lokajowi, ten daje jeden Stanisewskiemu, jeden Inwardowi, kłaniając się każdemu z nich. Tamci stają naprzeciw siebie, gotowi do pojedynku. Pozostali odsuwają się na bok./
INWARD
Tylko nie stchórz, profesorze. Wiem, że to nie zabawa dla starych, zblazowanych dziadków, ale ty wytrzymaj. W gruncie rzeczy byłeś czasami potężny (i to cię zgubiło).
PROF. STANISEWSKI
Szkoda, że zginiesz młody i głupi. Nie zrozumiesz nigdy co robiłeś źle, nie zrozumiesz życia ani świata.
INWARD
Milcz!
/Strzela w profesora, trafia w pierś. Tamten łapie się za klatkę./
Trafiony, zatopiony!
/Pani Trzewiak strzela w Inwarda. Także trafia w pierś. Ten chcąc się zemścić strzela w jej stronę, ale zamiast niej, trafia stojącego obok Histera./
69 DE MASON
Trafił mnie, skubaniec!
/Inward i Diplodok zataczając się, padają sobie w ramiona i obejmują się- jak ojciec i syn "marnostrawny", pauza z muzyką, po której obaj w tych wzajemnych objęciach konają./
EPILOG
(całego cyklu "Bezprawie ciążenia")
/Ta sama sceneria co w akcie trzecim, z tym, że mocno oświetlona światłem zewnętrznym i poprzyozdabiana kwiatami. Pod wspomnianym wcześniej napisem ustawione wielkie, krwawe łoże, a na nim leży ciężko ranny Hister 69 de Mason. Jolokia stoi nad nim nucąc coś w typie kołysanki./
69 DE MASON
Stało się, zabiłaś i mnie.
/Pauza, ona dalej nuci./
Ja ciebie też kochałem.
/Dalej./
Ale wytłumacz mi jedno.
JOLOKIA
/Przerywając nucenie./
Jest jeszcze coś, czego ci nie wyjaśniłam?
69 DE MASON
Skąd wiedziałaś, że oni są sztuczni? Wyglądali jak prawdziwi ludzie, nawet ich zachowywanie, choć dziwne, nie zdradzało postaci-manekinów?
JOLOKIA
Ale było ich dwóch jednocześnie.
69 DE MASON
Co?
JOLOKIA
Kupsko . Nie czytałeś jeszcze tego napisu na ścianie? Zrobił to prawdziwy Inward krwią z rozciętych żył- tak, prawdziwy był zdolny do takich czynów- ale że się rozmyślił w porę, postanowił umrzeć tylko metaforycznie (chyba raczej- aż metaforycznie) i zmienić się w Diplodoka.
69 DE MASON
Czyli byli jedną i tą samą osobą?
JOLOKIA
Tak. Osobą, którą kochałam naprawdę, w tamtą noc przemiany. Nie przełożyło się to uczucie na zastępujące ją puste manekiny, mimo że firma je robiąca bardzo się przyłożyła.
/Pauza. W końcu mówi niecierpliwie./
Czy wiedząc to, mógłbyś wreszcie umrzeć?
69 DE MASON
/Kaszle./
Nie kochałaś mnie nigdy, doprowadziłaś pośrednio do mojej śmierci (ciekawe ile wziął od ciebie baron grający lokaja i ta głupia Trzewiakowa, za takie rozegranie wszystkiego?). Zabrałaś mi dosłownie wszystko, a mimo to, odchodzę jako jedyny chyba człowiek naszej epoki, który nie widział cię nago. Czy może tak być?
JOLOKIA
Nie musi. To mogę dla ciebie załatwić.
/Rozbiera się do naga. Gdy zdejmuje podkoszulek, okazuje się, że miała pod nim, na brzuchu, kłąb szmat spiętych gorsetem, który udawał brzuch kobiety ciężarnej. Na plecach ma bajecznie piękne i kolorowe tatuaże./
69 DE MASON
Więc nawet nie byłaś w ciąży?
JOLOKIA
Jestem dziewicą.
/Podziwiając jej zgrabne ciało, 69 de Mason kona i tak kończy się ten ponury eksperyment. Ona zamyka mu oczy. Całe światło gaśnie. Zaczyna się prawdziwa burza. Kurtyna. Koniec. Kropka. Amen./
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez VV dnia Pią 17:13, 29 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|