VV |
Wysłany: Pon 15:55, 14 Gru 2009 Temat postu: Romeo is bleeding |
|
ROMEO IS BLEEDING
Powiastka miłosno-wariacka
Motto:
"Choć was nie widzę, zapłaczę nad wami,
bo mi się roi wasza przyszłość cała"
Sofokles, "Król Edyp"
PROLOG, w którym:
Pan Koczi Kania nachodzi pannę Melanię Bolasównę, swoją przyjaciółkę, samotną w mieszkaniu, w godzinach nocnych, i składa jej niedwuznaczną propozycję. Ta, odrzuciwszy ofertę przy pomocy drobnego kłamstewka i upewniwszy się co do wariactwa p.Kani, skłania go do dalszego otwarcia się przed nią. W ten sposób dowiaduje się, że p.Kania wybiera się dnia następnego do panny Julii Kominiakówny, jej koleżanki. Po udzieleniu kilku ogólnych porad p.Bolasówna zasypia, a p.Kania sobie idzie.
Północ wybiła. Wtulałaś się w biel ulubionego koca, zgasiwszy uprzednio nocną lampkę, ale sen nie mógł nadejść. Przyjdzie/nie przyjdzie? - nie o śnie myślałaś, a o Kiczim. Mówił, że przyjdzie. Dotąd dotrzymywał słowa zawsze, ale z drugiej strony mówiono o nim różne rzeczy przez ostatnie kilka dni, tak nieprawdopodobne i dziwne. Ponoć po ostatniej wycieczce na Mazury zupełnie zatracił przewidywalność, czyli to co było jego mocną stroną jako szkolnego kujonka, zawsze solidnego i niezawodzącego... Czułaś, że jednak przyjdzie, mimo tak późnej pory. Ach, ta wasza kobieca intuicja - to z zazdrości o nią zrodził się w spazmatycznych bólach tzw. "męski szowinizm". Z drugiej strony, nachodzenie o tej porze, samotnej w domu dziewczyny Dzidka w całej okolicy zostałoby uznane za przejaw niewyobrażalnego wręcz tupetu i zuchwałości z jednej, a za igranie z losem na cienkiej linii z drugiej strony. Co myślałaś wtedy, wkładając szlafrok i schodząc na dół? Wiem, że chciałaś zaparzyć kawę, ale przecież nie o to pytam. Tak się złożyło (to chyba akurat naprawdę przypadek- o ile te istnieją), że ostatni krok twój na schodach zbiegł się z brzmieniem dzwonka od drzwi, który w pustym mieszkaniu o tej porze rozlega się bardziej przeszywająco niż sugerowałby jego niewielki rozmiar. Upewniłaś się, czy z bielizną pod szlafrokiem wszystko w porządku, było w porządku, czyli niedbale jak zwykle. Otworzyłaś drzwi i - przyznaj, kosztowało cię to trochę emocji, tych bliżej nieokreślonych leksykalnie.
Koczi wpadł do środka zdyszany i mokry. Wilgoć tę i mokrość przez dłuższą chwilę roznosił jeszcze po kątach oddechem. Na zewnątrz lało jak z cebra, ale jego nie było w stanie powstrzymać byle H2O, bowiem to zodiakalne ryby. Przytłumione, przedpokojowe światło kompletnie go zmonochromatyzowało w twoim widzeniu - zdawało się, że skórę na twarzy, białka w oczach i wyszczerzone zęby miał jednolitej, beżowo-sinawej barwy. Jedynie kruczoczarne włosy przydawały jego postaci choć trochę kolorytu, zwłaszcza teraz, gdy niemal dwukrotnie zwiększyły objętość nasączone deszczówką. Ich styl uczesania pozostawał jednak niezmienny. Koczi od dziecka, tzn. od pierwszych włosków na łbie, chodził niemiłosiernie ulizany, z grzywką na bok, trochę w stylu Adolfa Hitlera.
- Chcesz kawy? - spytałaś, gdy obudziła się w tobie litość.
- Nie. Mam mało czasu.
- A może jednak?
- No dobra! - On naprawdę zwariował, co do tego nie miałaś wątpliwości zobaczywszy go w progu, jednak niezdecydowanie i brak pewności w sprawach najprostszych z możliwych, cechowały go już dużo wcześniej, w "fazie przedmazurnej", czy też "przedmazuralnej".
Poszliście na górę, do twojego pokoju. Mocna, sypana kawa nieco postawiła go na nogi. Na wyblakłej twarzy, w aromatycznych oparach napoju, dało się już dostrzec nieśmiale przebijające się linie południowych rys. Heh, nawet nie pamiętasz z jakiego kraju na "A" pochodził - Andora? Armenia? Argentyna? - dla ciebie to zupełnie nieważne, ty geograficzno-historyczna analfabetko!
- Słyszałam, że oszalałeś na tych Mazurach? - spytałaś zdaniem o strukturze oznajmującej, tak tylko, żeby nawiązać gadkę, bo przecież wiedziałaś już dobrze, że zwariował.
- Tak, to prawda. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Przyszedłem na małe jebanko - Aaaa, więc dobrze czułaś. Z tym, że twój zracjonalizowany umysł nie pozwalał dotąd na zaakceptowanie tej wizji. Po raz kolejny ta przeklęta podświadomość okazała się bliższa prawdy, niż to co nad nią. Ucieszył cię taki obrót wypadków, ucieszył. Wprawdzie na stosunek nie miałaś ochoty nic a nic, ale sama świadomość, sama jego obecność tu w tym celu, samo przyjście- to dla ciebie dużo bardziej podniecające niż te wszystkie "jebanka". Było pięknie, wystarczyło tylko jakoś się wykręcić, od tego co nieprzyjemne, tego drobnego szczegółu.
- Nie mogę, Koczi - rzekłaś niby beztrosko mieszając kawę - Nie dzisiaj... - dodałaś za chwilę, bo liczyłaś przecież, że to nie ostatnie takie przyjście w jego wykonaniu (byle tylko też tak padało następnym razem!) - Bardzo bym chciała, ale niestety Dzidek przychodzi do mnie jutro na śniadanie. Poznałby, że byłam z innym facetem, on jest cwana bestia.
- Przeklęty Dzidek! - pomyślał wtedy Koczi, o czym wiesz doskonale. - Niby mój najlepszy kumpel, a zawsze wknoci się w moje plany tak, że wszystko o kant dupy potłuc. W dodatku każdy w kółko powtarza to "cwana bestia" o nim. A ja to co? Czasem niedobrze jest mieć takiego przyjaciela nachodząc nocą jego laskę.
Wiem dobrze, Melu, że Dzidek nie miał przyjść na śniadanie a na kolację i nie jutro a w czwartek. Ale ja przecież cię rozumiem, ja sam jestem kłamczuch, a ten Koczi (odkąd zwariował) jest taki namolny. Namolny, cholernie namolny jak wtedy. Rzucił się na dywan, zaczął tarzać się, zrywać koc z łóżka, groził, że obleje dywan kawą, której nigdy nie spierzesz. Na wszelki wypadek zabrałaś mu filiżankę, ale nie bałaś się niczego, zanosiłaś się śmiechem, parskałaś, co wywołało u niego szloch i obfite łzawienie. Dopiero po tym przystopowałaś, dopiero ci się zrobiło szkoda. Wiesz, jak przyjemnie jest czasem doprowadzić kogoś do rozpaczy, tylko po to, by potem móc pocieszać, a to drugie nierzadko wypływa z większego jeszcze okrucieństwa niż pierwsze. Dlatego, gdy przez zaciśnięte zęby wykrztusił błagalne i uniżone... - To może się chociaż pomiziamy?
- Miziania w formie erotyzującej też nie będzie - oświadczyłaś kategorycznie. - Nie dziś - dodając za chwilę - Ale mogę cię chociaż przytulić - a tego to niby Dzidek nie wyczuje, co? ;> - Mówże o co chodzi - to ostatnie wyrzekłaś już iście cieplarnianym szeptem, jakiego nie znał z domu rodzinnego Koczi. Nie wiem, czy wiesz, że był, mówiąc w uproszczeniu, sierotą, jeśli nie w sensie potocznym, to na pewno w duchowym. Matka rozwiodła się z ojcem, gdy Kociątko miało 3 lata i odtąd ów zniknął z ich życia, niedługo potem deportowany do ojczyzny, zaś ona sama jest tak nijaka, jakby jej w ogóle nie było. Czy wpływ na tę jego mamejowatość mogło mieć rozmemłane dzieciństwo? Na pewno, na pewno. Wróćmy do akcji prologu...
- Bo ja nie chcę być dłużej prawiczkiem - mówił do ciebie sirota Koczi mazgając się. W tamtych latach (a działo się to w latach... hmm... bodajże 80-tych) prawictwo w jego wieku nie było jeszcze powszechnie uznawane za obciach, więc domyśliłaś się, że to pragnienie pozbycia się go musi mieć inne źródło, niż tylko kompleks opóźnienia w rozwoju, jaki pewnie orzekłby w tej sytuacji pierwszy lepszy magistrant psychologii (albo twórca thrillerów psychologicznych). - Będę szedł do Kominiakówny jutro - przyznał się w końcu Koczi, podświadomie chcąc niby przysłonić prawdę tego przekazu, zastępując imię Julii nazwiskiem, które miało dla niego coś z kontr-zaklęcia odczarowującego magię tego ultraromantycznego "Julia", które go rozkochiwało i zastraszało zarazem.
- Ach, Jula. A więc to o nią chodzi! - poczułaś zazdrość, jest w was jako płci coś takiego, że zawsze choć trochę żałujecie, gdy trzeba odstąpić jednego innej, nawet gdy nie ma on dla was żadnej wartości erotyczno-uczuciowej. Choć ciebie w tym momencie usprawiedliwia to, że wciąż postrzegałaś Julkę jako odwieczną rywalkę, pokonaną, ale nieposkromioną całkiem (chodzi mi oczywiście o te bitwy na intrygi i żądze, jakie toczyłyście swojego czasu o mnie, czy później o Dzidka - tak, o niego w szczególności). - Słuchaj Koczi - mówiłaś mu - wiem, że Julka ma jakiś sekret, który trzeba rozgryźć. Ona jest jak mleczko kokosowe, słodkie, ale w twardej skorupie, którą diabli wiedzą jak rozbić. Jesteś bystry chłopak, w dodatku szalony, może ci się uda, choć musisz też mieć dużo szczęścia. O tamto się nie przejmuj, ona też jest jeszcze przed pierwszym razem. Jak jej się udało donosić to dziewictwo do dziś, nie wiem, być może mam w tym udział - lubiałaś to wyciągać, czułaś się przez to lepsza od niej, w końcu prowadziłaś w facetach 2-0 (a nawet wyżej, doliczając kilku mniej ważnych gówniarzy wcześniej) - Bądź szczery i pewny swego, pamiętaj, że uczucie pokonuje wszelkie przeszkody - te ostatnie parę słów dodałaś pro forma, wiedząc, że nawet wariat w nie nie uwierzy. - A teraz idę spać. Jest późno, a muszę być wypoczęta na śniadaniu z Dzidkiem, bo będą też teście - skoro już raz się skłamało, można do tej tezy fałszywej śmiało dodawać kolejne, mniejsze kłamstewka, tworząc w ten sposób wizję spójną tak, że każdy ją weźmie za prawdę (może poza Dzidkiem). - Dobranoc i powodzenia! :-* - rzekłaś dając mu kopa na rozpęd, po czym zwaliłaś się na łóżko i, mimo dużej dawki kofeiny we krwi, chwilę później już spałaś, nawet nie słysząc przez sen jak schodził po schodach.
całość w formacie doc. - http://www.megaupload.com/?d=DCB07AVC |
|